wtorek, 27 maja 2014

Cyrk we wsi

klaun Rocco pozdrawia dzieci
Cyrk zajechał do wsi, najął plac przy sklepie, rozkleił afisze, ulgowymi kuponami obdarował tubylców. - Tatej! Tatej! Małpy przywieźli, słonia i klauna! Pójdziemy na małpy? Fikołki robią i chodzą w sukienkach - ucieszyła się córka Domańskich. Ojciec podrapał się w głowę i pożałował złotówek, ale tylko przez chwilę. Tylko przez krótką chwilę myślał o słoniu, który stania na jednej nodze uczony jest za pomocą paralizatora; o lamach, które chodzić równo uczą się bite do krwi; o lwie, któremu wyrywa się zęby i pazury, żeby przed publiką, co wywala na wierzch gały i jęzory, udawać bohatera wkładając mu głowę do paszczy. Ţylko klaun Rocco - mistrz dowcipu - nie zbiera batów i lubi wypić kolorowej wódki, ale od lat śpi w przyczepie na przykrótkim, przepoconym łóżku.
Przypomniał się Domańskiemu ten rok z młodzieńczego życia, kiedy poczuł zew i przyłączył się do cyrkowej trupy. Ale nigdy o tym nikomu nie opowiadał. Nawet żonie i dzieciom. W końcu tak lubili cyrk, prawdziwe dzikie zwierzęta zamiast książek Disneya. Do ZOO mieli daleko - jakieś 150 kilometrów - to by trzeba na wycieczkę jechać. Telewizyjne kanały o zwierzętach też jakieś nijakie. Lwy leżą ospale zamiast skakać przez pierścienie ognia. Ale pomyślał tylko Domański, nic nie powiedział. Dał na małpy córce. Niech idzie z matką, ta przecież tak lubi klaunów i w ogóle zabawnych mężczyzn. Co jej będzie żałował?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz