Sezon letni w pełni i wystarczy wyściubić nos na zewnątrz aby dostrzec, jak wiele osób zamieniło dwie nogi na dwa kółka (i nie myślę tu o inwalidzkich wózkach) albo - jeszcze lepiej - cztery kółka na dwa. Na rowerach śmigają dzieci, młodzież i starsi. Pod szkołami w niektóre dni brakowało miejsc. Jeżdżą biedni i bogaci - na starych wigrusach i nowiuśkich pachnących rowerach miejskich. Chłopcy skaczą na beemiksach, a hipsterki z gracją przemierzają ulice na pastelowych damkach.
Prawdopodobnie widziano nawet jednego radnego jak jechał rowerem - znaczy jeździć umie! Na własne oczy widziałem na rowerze radzyńskiego starostę.
Nie chcę - choć się narzuca - mówić tu o korzyściach dla zdrowia, jakie z jazdy na bicyklu płyną. Skupię się na korzyściach społecznych, bo tych doświadczamy dużo szybciej i to one mogą zachęcić do skorzystania z roweru pozostałych.
Jedziesz rowerem, wiatr smaga policzki i ramiona, a na chodnikach mijasz sąsiadów i znajomych. Niby jadąc samochodem też ich mijasz, ale sytuacja w aucie przypomina sytuację żaby w kartonie po butach. Ze środka widać troszkę - zależy ile dziur na powietrze. Z zewnątrz nic, chyba że uchylisz wieko.
Z roweru możesz się uśmiechnąć, machnąć na powitanie, krzyknąć "dzień dobry!" - jesteś z ludźmi. Niby nic, a robisz tak dużo. Najłatwiej to zauważyć na radzyńskiej rowerowej ścieżce - zwanej bulwarem nad Białką. Chcecie się dowiedzieć o co chodzi? Wyciągnijcie rower z piwnicy, pożyczcie od sąsiada i w drogę. Może spotkacie kogoś, z kim dawno nie rozmawialiście? Jeśli zaś jeździcie to pewnie dobrze wiecie o czym tu wypisuję - może nawet nie tracicie czasu na czytanie tego tekstu?