Śmieci to bardzo złożone zagadnienie. I mówię tu nie tylko o śmieciach jako kupie rupieci, ale też o problematyce jaką jest ich wytwarzanie i zagospodarowywanie w społecznościach. 27 lutego na sesji Rady Miasta Radzyń Podlaski mierzyliśmy się z tym tematem na poważnie. Wątków jest tak dużo, że zwykłemu Kowalskiemu czy Jakubowskiemu trudno to wszystko ogarnąć. Spędziłem przed sesją (wspólnie z radnymi Bożeną Lecyk i Markiem Zawadą) kilka dni na analizach, telefonach, lekturze, kalkulacjach i rozmowach. Na sesji zrobiliśmy wszystko (w naszej opinii), co mogliśmy, aby istotę problemu naświetlić przed Radą, Burmistrzem i mediami (czyli mieszkańcami) w jak najlepszy sposób, i aby doprowadzić do podjęcia kroków w celu rozwiązania problemu jaki Radzyń Podlaski ze śmieciami ma. Tutaj chciałbym to w sposób syntetyczny uporządkować. Wszystko po to, aby każdy mieszkaniec mógł sobie wyrobić własne zdanie.
PO PIERWSZE:
Problem śmieci to w Radzyniu problem poważny. Dużo poważniejszy niż np. w Łukowie. Na czym on polega? Ano na tym, że z jednej strony śmieci segregować musimy, a z drugiej, że bardzo nam się nie chce z tym bawić. Musimy, bo zmuszają nas do tego unijne dyrektywy. Do 2020 roku, pod groźbą bardzo poważnych kar, kraje UE - w tym Polska - zobowiązały się osiągnąć poziom odzysku papieru, szkła, metalu i tworzyw sztucznych w wysokości 50%. Dziś jest to ok. 26%. Tempo zmian
in plus to 0,7% rocznie... Zrobi się samo? Nie sądzę! Recykling, czyli ponowne wykorzystanie odpadów, jest też konieczny, bo nikt nie lubi jak mu sąsiad pali w piecu plastikiem, albo na wypadzie do lasu z dziećmi natyka się na stertę butelek, puszek po farbach i starą lodówkę. Wreszcie - trzeba segregować odpady, bo nie stać nas na marnowanie tak dużej ilości cennych surowców. W Radzyniu dziś odzysk surowców mamy na poziomie 17%...
PO DRUGIE:
Śmieci to nie tylko zabawa, ale i koszty. W Radzyniu (statystycznie) lubimy zadeklarować segregację, a potem trochę namieszać, tzn. dorzucić trochę śmieci kuchennych do papieru, a papieru do kuchennych. Jeśli nie Wy, to z pewnością robi tak ktoś z Waszych sąsiadów. Szczególnie w spółdzielniach mieszkaniowych, gdzie problem ten jest dość jaskrawy, a służy mu anonimowość wyrzucania śmieci do wspólnych śmietników. W efekcie płacimy miastu mniej (bo segregujemy), ale miasto oddając odpady do Zakładu Zagospodarowania Odpadów Komunalnych (ZZOK) widzi "czerwone światło" i płaci jak za śmieci niesegregowane. Niestety burmistrz nie ma tyle śmiałości (i instrumentów), aby upomnieć się u takich mieszkańców o pieniądze, które musiał w ZZOK dołożyć. Łatwiej mu jest obciążyć nas wszystkich (sic!). Efekt na koniec 2016 roku był taki, że w miejskiej kasie zabrakło 370 tysięcy! Stąd podwyżki, które właśnie nadeszły. Ale o tym za chwilę. Dotychczas każdy mieszkaniec który segregował śmieci płacił 7 zł, a niesegregujący (np. Robert Mazurek - o czym pochwalił się na sesji) 14 zł. Teraz, żeby zasypać dziurę w budżecie miasta wywołaną przez wszystkich, którzy niesegregują i udają, że to robią, ceny podniesiono. Zapłacimy 9 i 18 złotych. Czy to przekona niesegregujacych Robertów Mazurków do zmiany nastawienia? Nie sądzę! Co ich może do tego skłonić? O tym również za chwilę.
PO TRZECIE:
Segregacja segregacji nierówna. Załóżmy, że zadeklarowaliście segregowanie. Płacicie 7 zł, a płacić będziecie 9 zł. Dzielicie śmieci na odpady kuchenne (1 kubeł), papiery i plastiki (2 kubeł), szkła (3 kubeł). Do czwartego kubła w teorii powinny trafiać tylko kurz z podłogi, podpaski, pampersy i zużyte prezerwatywy. To są właśnie frakcje. Uzasadniając podwyżkę cen za odpady segregowane burmistrz Rębek powoływał się na wzrost cen po jakich odpady przyjmuje od miasta ZZOK. Dopuścił się tym samym manipulacji. Faktycznie podrożał tam bowiem jedynie odbiór zużytych opon (ile zużytych opon oddajecie rocznie? Ja statystycznie jedną), popiół (w sezonie zimowym oddają tylko mieszkańcy domów jednorodzinnych), zmieszany gruz budowlany (oddajemy raz na kilka lat) oraz np.: odpady z czyszczenia ulic, za które płaci miasto z innych pieniędzy i nie może tym obciążyć mieszkańców w ramach płatności za ich śmieci.
Odpady biodegradowalne potaniały o 50% (sic!). Ceny za odbiór tektury, metalu, plastiku i szkła nie zmieniły się. Manipulacja pełną gębą! [Tu link do cennika ZZOK]. Co istotne - zdrożały śmieci niesegregowane, a także ta nieszczęsna frakcja z 4 kubła - pozostałe odpady zbierane selektywnie. Dlaczego to ważne? Ano dlatego, że mieszkańcy Radzynia produkują odpadów w tej frakcji BARDZO DUŻO! Czy to znaczy, że zużywają mnóstwo prezerwatyw i pampersów. Raczej nie! Prawdopodobnie oddają w ramach tej frakcji mnóstwo zmieszanych odpadów (kolor pomarańczowy na wykresie). Żeby zrozumieć na czym polega problem spójrzcie na wykres obrazujący proporcje poszczególnych frakcji w Radzyniu i w Łukowie.
W Łukowie czwarta frakcja (pozostałe odpady zbierane selektywnie) ma znikomy udział w całej masie segregowanych odpadów. U nas odwrotnie. W Radzyniu jest ich prawie tyle co śmieci niesegregowanych i kosztują miasto tyle samo co śmieci niesegregowane - patrz cennik ZZOK! Stąd dziura budżetowa i stąd podwyżki. Moje pytanie brzmi tak: Dlaczego burmistrz (jako najwyższy z urzędników naszego magistratu) nic z tym nie robi, nie mówi o tym, zamiata problem pod dywan?
Ciekawostką, która również wynika z powyższego wykresu jest fakt, że 16 tysięczny Radzyń produkuje niemal tyle samo śmieci co 30 tysięczny Łuków. Ktoś, coś? Jakieś pomysły jak to możliwe?
CO Z TYM ZROBIĆ?
Pomysł 1: Trzeba działać! Nie wolno udawać, że problemu nie ma. Nie wolno go bagatelizować! Trzeba współdziałać z mieszkańcami. Wspólnie pracować nad coraz wyższym poziomem odzysku cennych surowców wtórnych. Przede wszystkim dlatego, że to się opłaca! Mylił się na sesji Jacek Piekutowski mówiąc (choć nie posądzam go o niewiedzę - mówił tak, bo mu tak wygodnie), że spółdzielnia nie może na śmieciach zarabiać, nie może nic z tym zrobić, nie może śmieci dotknąć. W rzeczywistości wystarczy zdobyć odpowiednie kwalifikacje i pozwolenia, i droga do segregacji śmieci u źródła, w spółdzielniach (lub w PUK) otwarta. Trzeba tylko chcieć, wypracować model takiego działania, a efekty takiego działania mogą być potężne. Spółdzielnia sprzedając surówce wtórne i tworząc kompostowniki mogłaby zamknąć system obiegu odpadów. Co to znaczy? Ano nie musielibyśmy płacić za śmieci w ogóle, albo byłoby to bardzo tanie. Tak! To możliwe! Więcej info:
https://wfos.gdansk.pl/gospodarka-obiegu-zamknietego
Pomysł 2: Zróżnicować ceny. Niskie dla segregujących i robiących to dobrze. 7 złotych, może 8? A dla tych, którym się nie chce, lub których na to stać (jak Robert Mazurek) cena powinna być znacząco wyższa. Dlatego właśnie zaproponowaliśmy na sesji (z radną Bożeną Lecyk) ceny na poziomie 7 zł za śmieci segregoweane i 24 zł za śmieci niesegregowane. Robert Mazurek słysząc naszą propozycję natychmiast poderwał się z miejsca i zadeklarował, że jutro złoży deklarację o segregowaniu śmieci. Skuteczne rozwiązanie? Skuteczne!
Pomysł 3: Wywrzeć wpływ na mieszkańców, którzy niesegregują lub tylko segregowanie deklarują (jak być może zrobi to Robert Mazurek). Rozdzielić wiaty śmietnikowe na te dla segregujących i niesegregujących. Zatrudnić osoby dokonujące wstępnej segregacji w wiatach śmietnikowych lub po prostu kontrolujących to co przynoszą mieszkańcy. Zamiast jedynie podnosić ceny i liczyć, że samo się poprawi, dajmy miejsca pracy. Ktoś powie, że to złe rozwiązanie? Można by też przyjrzeć się sposobowi kontroli odbieranych frakcji przez pracowników PUK. Na koniec trzeba mieć wreszcie odwagę obciążyć kosztami źle zakwalifikowanych śmieci spółdzielnię, wspólnotę lub mieszkańców, którzy odpady źle segregują i myślą, że tak przejdzie!
Głosami radnych PiS ceny ustalono na poziomie 9 i 18 złotych. W oderwaniu od prawdziwych problemów ze śmieciami obciążono wszystkich mieszkańców Radzynia w jednakowy sposób +30% do ceny śmieci. Tylko po to, aby zasypać dziurę budżetową. Warto podkreślić, że inne gminy i miasta (Łuków) cen za śmieci nie podnoszą. Bo i nie mają takich samych kłopotów. Szkoda, że nasz burmistrz zamiast po męsku się z problemami zmierzyć, zamiata śmieci pod dywan.